Największe wyzwanie w komunikacji z dorosłymi – czego się nauczyłem?
Zawsze myślałem, że jeśli masz coś mądrego do powiedzenia i mówisz to spokojnie, to zostaniesz wysłuchany. Że rozmowa z dorosłymi – radnymi, dyrekcją, urzędnikami – będzie wyglądała jak taka partnerska wymiana zdań. I czasami faktycznie tak było. Ale równie często… nie do końca.
Pierwsze większe wyzwanie w komunikacji z dorosłymi poczułem na własnej skórze podczas jednej z rad, kiedy z grupą przedstawiliśmy nasz pomysł na projekt społeczny. W naszej głowie wszystko miało sens: młodzieżowy piknik integracyjny, współpraca z organizacjami, muzyka, warsztaty – piękny plan. A jednak po prezentacji nastała cisza, a potem komentarz w stylu: „A kto to w ogóle przyjdzie?” albo „Młodzież się nie angażuje, szkoda wysiłku”.
I wtedy poczułem coś dziwnego – jakby nasz głos nie do końca się liczył. Jakbyśmy musieli jeszcze coś udowodnić, zanim w ogóle ktoś potraktuje nas serio.
Z czasem zauważyłem, że dorośli często nie są „przeciwko” młodzieży – oni po prostu patrzą przez zupełnie inny filtr. Mają doświadczenie, widzieli setki nieudanych inicjatyw, znają ograniczenia budżetowe, terminy, formalności. A my? My mamy entuzjazm, energię i trochę inną wizję działania. I właśnie w tym miejscu często pojawiał się zgrzyt.
Musiałem nauczyć się tłumaczyć nasze pomysły ich językiem. Zamiast mówić: „Zróbmy koncert, bo będzie fajnie”, zacząłem mówić: „To wydarzenie może zaangażować młodzież, której brakuje inicjatyw po szkole. Dzięki temu zmniejszamy wykluczenie i budujemy wspólnotę lokalną”. Brzmi poważnie? Może. Ale właśnie to zaczęło działać.
Nauczyłem się też, że nie każdy dorosły rozumie młodzieżowy punkt widzenia – i to nie jest ich zła wola. Po prostu oni już nie są w szkole, nie siedzą na przerwach, nie wiedzą, co naprawdę nas rusza. Jeśli chcemy, żeby coś się zmieniło, musimy to wyjaśniać, nawet jeśli wydaje się to oczywiste. Czasami po kilka razy.
Było też sporo lekcji cierpliwości. Dorośli mają swoje tempo. Dla nas tydzień to długo, dla nich to „na spokojnie, wrócimy do tego na następnym posiedzeniu”. Trzeba było się dostosować, ale jednocześnie nie odpuszczać. Przypominać, dopytywać, być obecnym. Pokazywać, że zależy nam na czymś naprawdę, a nie tylko „bo tak sobie wymyśliliśmy”.
Najważniejsza rzecz, której się nauczyłem? Że komunikacja z dorosłymi to nie tylko sztuka mówienia. To przede wszystkim sztuka słuchania. Zrozumienia ich obaw, pytań, ograniczeń. I znalezienia wspólnego języka. Bo kiedy przestajesz widzieć w dorosłym „przeszkodę”, a zaczynasz go traktować jak partnera – wtedy naprawdę coś się rusza.
Dziś potrafię rozmawiać z burmistrzem, dyrektorką szkoły czy radnym jak równy z równym. Nie dlatego, że udaję, że wiem wszystko. Ale dlatego, że pokazuję, że jestem zaangażowany, przygotowany i szanuję ich punkt widzenia. A to – serio – działa dużo lepiej niż jakiekolwiek wielkie przemowy.
Więc jeśli miałbym podsumować jednym zdaniem, czego się nauczyłem o komunikacji z dorosłymi:
Nie chodzi o to, żeby mówić głośniej – tylko mądrzej.
Responses